Hejt w mediach społecznościowych

Prześcigamy się w coraz to nowszych nazewnictwach. Pokolenie X, pokolenie Y, czy Z. Ja się już nawet pogubiłam jakim pokoleniem są moje dzieci. Kiedyś pokolenie było liczone jako 25 lat, dzisiaj są to znacznie krótsze odcinki czasu. Zmiany następują szybciej. Szybciej dorastamy, szybciej wiemy więcej, szybciej wszystko. Ale czy dobrze? Szybciej wcale nie znaczy lepiej. Schowaliśmy się za ekranem monitora czy też telefonu komórkowego. Staliśmy się bardziej anonimowi. Przestajemy ze sobą rozmawiać. Komunikacja nabiera zupełnie innego wymiaru. Dzisiaj już nie budujemy zdań: Dzień dobry, jak się czujesz. Dzisiaj gości wszędzie witam i pozdro. A może i teraz się w tym mylę, może to też już jest nieaktualne. Nie wiem, ale w tym pędzie gdzieś się zatraciliśmy. Straciliśmy odrobinę człowieczeństwa. Zmieniliśmy się jako ludzie. Z jednej strony może ktoś pomyśleć, że staliśmy się bardziej świadomi, odważni, ale jeśli się temu bardziej przyjrzymy, to jednak staliśmy się bardziej tchórzliwi. Chowamy się za awatarami, IP komputera, różnymi fejkowymi kontami. Te wszystkie maski pozwalają nam mówić to co ślina naniesie na język. I wcale nie musi być to nawet w jakikolwiek sposób zweryfikowane. Bo to nie ma znaczenia. Czujemy się bezkarni. Możemy wyzywać, obrażać, grozić. A rzeczywistość pokazuje, że mało kto próbuje dochodzić w sądzie sprawiedliwości, więc zwiększa to poczucie bezkarności. I w taki sposób wręcz karmimy tą machinę hejtu, poprzez najzwyczajniejsze w świecie przyzwolenie.
Ktoś powie: nie warto….niech sobie gadają…szkoda pieniędzy….szkoda energii….ale czy faktycznie tak jest? Oczywiście walka o prawdę, walka o sprawiedliwość z pomocą profesjonalnego pełnomocnika nie jest tania, ale kiedy więcej stracimy? Wtedy kiedy pójdziemy do sądu pokazując jednocześnie, że nie godzimy się na ten stan rzeczy, na chowanie się za monitorem komputera i klepaniem w klawiaturę tego co ślina na język przyniesie i w końcu uzyskamy prawomocny wyrok, przesądzający o naszej racji, czy może jednak kiedy odpuścimy i poczekamy, aż temat przycichnie, minie, ale jednak czasami przy jakiejś okazji będzie wypływał, ale może mało kto zauważy….W moim odczuciu nie postawienie się przeciwko hejtowi, przeciwko kłamstwom w Internecie jest przyzwoleniem na to działanie. Ja muszę głośno powiedzieć nie i do tego zachęcam innych. Żeby walczyć o siebie, żeby walczyć o swoją firmę, żeby walczyć o dobre imię.
Pamiętam jak dzisiaj pewną nagonkę w mediach społecznościowych na panią prowadzącą od lat hotel dla psów. Przyjęła psa do hotelu z fundacji. Pies nie miał aktualnych szczepień na choroby zakażne. Niestety był chory. Parwowiroza. Zmarł on i jeszcze inne psy. Chyba dwa. niezbyt dobrze ten aspekt pamiętam. Nikt do końca nie wiedział co naprawdę się stało. Jedyna wiadoma to śmierć psów z powodu parwowirozy. W mediach została rozpętana nagonka na właścicielkę hotelu, została dosłownie zlinczowana. Wszystko działo się dosłownie w ciągu dwóch dni….z niepokojem obserwowałam co się dzieje w tym hotelu. Napisałam wiadomość do tej właścicielki wskazując jej, aby walczyła o dobre imię, aby nie dała się zniszczyć. Podziękowała mi za dobre słowa i po kilku godzinach zniknęła…ona…strona na fb, zakładka w googlach…..wszystko. nie dała rady….lincz ją zniszczył….ona się załamała….Ludzie nie szukają prawdy, nie chcą jej…tania sensacja szybko się sprzedaje….jak wiele w tym prawdy….sprzedaje się to co medialne i wcale nie musi być prawdą…Ale czy my jako osoby z branży prozwierzęcej mamy pozwolić na to?
Czasami faktycznie jest tak, że odpuszczamy, bo wiemy że nie mamy siły, albo widzimy, że gra jest nie warta przysłowiowej świeczki. Mieliśmy i w sumie mamy tak nadal w przypadku tak zwanej plotki o stosowanie leków psychotropowych u psów w hotelu, który prowadzimy. Już teraz jest chyba siedem lat kiedy ta plotka się zrodziła. Poza oficjalnym oświadczeniem nie poszliśmy do sądu. Ale to nie tak, że nie chcieliśmy. Bardzo chcieliśmy. Wydaje mi się, że jestem zbyt dużym orędownikiem przejrzystości i prawdy. Chciałabym być niesamowicie transparentna, uczciwa. I dlatego te wiele lat temu chciałam iść do sądu. Natomiast oczywiście problem polegał na dowodach. Konsultacje z prawnikami pokazały nam, że dopóki będzie to zdanie przekazywane jeden na jeden, należy je traktować jako wyrażenie opinii prywatnej i nic nie możemy z tym zrobić. A jako, że była to osoba trochę znana w naszym lokalnym środowisku, również pracująca z psami, to musieliśmy poczekać na to potknięcie, kiedy powie o tym szerszej grupie osób. Ba! Nie tylko to, ale kiedy te osoby poinformują nas o tym i zgodzą się zeznawać w sądzie. To już nie było takie proste. My chcieliśmy sprawiedliwości, a tamtą osobą kierowała jedynie złość po rozwiązanej współpracy. Sporo klientów uwierzyło. Można by było spytać się dlaczego? To proste. Plotka polegała na tym, że podważała moje umiejętności behawioralne na temat pracy ze stadem, wskazując jednocześnie, że nie ma możliwości aby obce psy dogadywały się pod jednym dachem. Drugim punktem chyba kulminacyjnym, dostrzegalnym przez każdego naszego klienta hotelowego było odsypianie nawet kilku dni przez psy pobytu w hotelu. Długa droga była przed nami, aby wytłumaczyć, że drzewo aktywności psa w hotelu jest wywrócone do góry nogami. Psy w normalnym, stabilnym środowisku potrafią spać 16 do 18 godzin a u nas w hotelu tyle godzin zazwyczaj są aktywne. Bo przecież jak powiedzieć psu: no idź spać! To są psie wakacje, one też przyjechały realizować swoje psie relacje, uczyć się komunikacji, wzmacniać swoje pozytywne zachowania czy też okiełznać strach przed nowym i nieznanym. Więc sen podczas pobytu w hotelu był mniej pożądany, ale po powrocie do domu oczywiście musiał zostać zrekompensowany. I mamy potwierdzenie: pies na psychotropach to śpi….Co niektórzy klienci po wydaniu przez nas oświadczenia, komentowali bezzasadność tej plotki, wspominając jednocześnie, że doskonale widzą na filmach i zdjęciach jak ich podopieczni się aktywnie bawią podczas pobytu w hotelu, co powoduje, że nie mogą być na lekach uspokajających. Ale jednak część osób uwierzyła…..i tak mijały lata, a plotka żyła. Nie umieliśmy się w sposób poprawny do tego dobrać. Nagle dwa lata temu tak po prostu spotkaliśmy pierwszą, a potem drugą osobę, która była świadkiem dalszego rozsiewania tej plotki przez ów trenera w jego grupach podczas treningów. Czyli po prawie 6 latach od wędrowania plotki w końcu mamy świadków. Z jednej strony jestem w szoku, że komuś się nie nudzi, a z drugiej strony zastanawiam się czy sam może uwierzył w prawdziwość tego co powtarza jak mantra. Czyli po latach słuchania plotki mogliśmy podjąć decyzję o pójściu do sądu, bo w końcu mieliśmy publicznych świadków. Odpuściliśmy. Stwierdziliśmy, że nie warto. Wiemy, że byśmy wygrali. Ale teraz, po tylu latach mamy tak wielu cudownych i co najważniejsze świadomych klientów, że wiemy, iż nie ma sensu. A jeśli ktoś zobaczy 10 psów śpiących na jednym zdjęciu i stwierdzi, że są na psychotropach….no cóż…jego prawo, jego brak wiedzy, nic nie zmienię. Każdy ma swój rozum i powinien umieć z niego korzystać. Świata nie zbawię i nie nauczę patrzeć na psy moimi oczami. Bo każdy na zdjęciu zobaczy to co będzie chciał zobaczyć. I jeszcze jedno w tym przypadku: Czy to, że akurat odpuściliśmy czyni nas przegranym? Uważam, że nie. Powiedziałam głośno, że znam prawdę. I nie tylko ją znam, ale kiedy ktoś przekroczy granice mojego komfortu to nie zawaham się tej prawdy użyć w dobre imię mojej firmy i mojej rodziny.
Przykładów związanych z hejtem mogłabym mnożyć, ale nie o to chodzi, aby zanudzić czytelnika. Dlatego w tym artykule wykorzystam i przedstawię jedno studium przypadku. Jedną walkę od A do Z. Walkę pierwszą i nie ostatnią. Walkę, która nas wiele nauczyła. Walkę, która trwała siedem ciężkich lat. Walkę, gdzie ktoś mógłby powiedzieć bezsensowną, bo koszty postępowania sądowego były dokładnie trzykrotnie większe jak suma zadośćuczynienia jaką uzyskaliśmy. Tylko nie rozchodziło się tu o pieniądze. A o prawdę. Wiecie, że prawda jest bezcenna???
Fragment: Moje życie w stadzie autorstwa Anny Przybylskiej, 2023
Styczeń 2017 rok. Dzwoni telefon. Prośba o hotelowanie psa na kilka miesięcy. Starsza pani wyjeżdża jako opiekunka do Niemiec i nie ma co zrobić z psem. Nikt z rodziny nie chce się nim zaopiekować, a hotel w Krotoszynie jest klatkowy, wygląda jak schronisko. Nie chce z niego korzystać. I ja to zupełnie rozumiem….sama miałam takie doświadczenie, które właśnie mnie skłoniły do otwarcia hotelu bezkojcowego. Na spotkanie ze mną i sprawdzenie warunków ma przyjechać przyjaciółka pani W. Więc przyjechała. Przemiła kobieta, weszła do domu, usiadłyśmy na kanapie pomiędzy psami, porozmawiałyśmy. Wróciła do domu i po kilku dniach został przez nas przywieziony pies Tayson. Prawie bokser niemiecki, prawie, bo nie rodowodowy, a w dodatku, w którymś momencie klientka stwierdziła, że jest to miks ze stafordem. Tayson miał 13 lat, ale mimo wieku jeszcze miał swój charakterek. Oczywiście musiałam się szybko jego nauczyć. Wszystko przez współpracę z psem. Tasyon żył u nas jak pozostałe psy. Jedyna różnica była taka, że przyjechał łącznie na 8 miesięcy. To najdłużej hotelowany pies u nas do tej pory. Jego pobyty od stycznia 2017 do końca października odbywały się w cyklu 6 tygodni u nas i 2 tygodnie w domu. Każdorazowo był przywożony z Krotoszyna i odwożony przez nas w klatce kenelowej usytuowanej w bagażniku. W sumie między mną a klientką nie było zgrzytów do samego końca, każdorazowo starałam się merytorycznie wyjaśnić jej prawidłowości sprawowanej opieki nad psem. Przykładowo poprosiła mnie o karmienie psa mokrą karmą, ja od razu zaznaczyłam to co mówię każdemu klientowi: jeśli pies ma być karmiony konkretną karmą czy to mokrą czy to suchą, należy dostarczyć karmę we własnym zakresie. My karmimy na miejscu jedynie karmą którą dysponujemy. Nigdy najtańszą, zawsze dobrą, myślę, że na warunki hotelowe wręcz bardzo dobrą. Oczywiście nigdy każdy klient nie będzie każdorazowo zadowolony, dlatego można dostarczyć swojemu psu karmę we własnym zakresie i wówczas nie ma najmniejszego problemu. Pani W. potwierdziła, że możemy spróbować podawać psu karmę hotelową. W ciągu dwóch dni potwierdziliśmy, że Tayson nie ma najmniejszego problemu z jedzeniem karmy suchej. Temat uznaliśmy wspólnie za zakończony. Nigdy nie wracał. Przynajmniej, jeśli chodzi o konkretną karmę. W międzyczasie powracał temat nazwijmy to tak zwanego karmienia towarzyszącego. Czyli na przykład próba wymuszenia na mnie, abym podawała psu bułki z masłem, bo pies bardzo lubi i na pewno będzie miał na nie apetyt, co oczywiście po konsultacji z weterynarzem zostało odradzone. Chyba najbardziej spektakularnym nazwijmy to problemem była prośba napisana na profilu publicznym hotelu o podanie psu czekolady z okazji urodzin. Mnie w tym momencie bardzo ucieszyła interakcja ze strony osób obserwujących profil, gdyż poza moją reakcją dość opisową na temat szkodliwości czekolady w diecie psa, również pozostałe osoby obserwujące zareagowały na ten wpis. Generalnie uznałam to za małe, wręcz drobne incydenty w całym okresie współpracy.
Dopiero czarne chmury nadchodziły….oboje z Marcinem to czuliśmy. Lata minęły…na dzisiaj nie jestem w stanie ocenić czy było to we wrześniu czy już w październiku, kiedy Tayson zaczął słabnąć…momentami mam ważnienie, że koniec Taysona był początkiem końca mojego…bo w takich momentach coś umiera. Niby pierwsza prawdziwie negatywna opinia, niby, bo jednak pełna kłamstwa. Niby ludzie nie uwierzyli, ale ile złego we mnie wyrządziła. W tamtym momencie dowiedziałam się jak dużo dobrych ludzi znajduje się dookoła mnie. Bardzo to doceniłam. Bardzo tego potrzebowałam. Praktycznie wszyscy zapomnieli o sprawie, ja też bym chciała, ale jednak nie mogę, bo to wciąż się dzieje mimo upływu tylu lat. Wielomiesięczne pobyty psów w hotelu powodują, że pies w pewnym momencie jest wysycony zabawą. Obecność innych psów już nie jest taka atrakcyjna, pies zaczyna więcej odpoczywać, potrafi zrezygnować z zabawy na rzecz snu. Dlatego w wakacje, mimo znacznej zmienności psów w stadzie, widać było, że jego aktywność się zmniejszyła. Oczywiście mimo 13 lat jakie chłopak miał i tak był aktywniejszy aniżeli zapewne w domu. Zresztą psy bardzo często w domu są pozbawione dodatkowym bodźców poza spacerami, dlatego większość czasu przesypiają. Tu, w hotelu nie mogą narzekać na ich niedobór. Dlatego po kilkumiesięcznym pobycie widać jak pies częściowo wraca do rutyny życia, trochę zgodnej z rutyną domową. To tez jest moment, kiedy widzimy, że na dobre się zadomowił. Że w naszym domu ma swoje zwyczaje, swoje miejsce, zna schematy, zmieniające się stado już na nim nie robi wrażenia. Wstaje kiedy ma ochotę na zabawę, idzie spać kiedy ma ochotę. Wie, że może zabawę odpuścić, bo przecież jak odpocznie, dalej psy w domu będą. Jak nie te, to inne. Wszystko już rozumiał. W pewnym momencie zaczął odmawiać jedzenia. Ale działo się to sporadycznie, jednak jak na tego psa dość nienaturalne. I to był pierwszy sygnał niepokojący. Bo Tayson zawsze miał apetyt, nigdy sobie jedzenia nie odmawiał. Do tego stopnia, że gdy jednego razu przyszła paczka z przysmakami, to nawet jej nie zdążyliśmy rozpakować, a ten wszedł w konflikt z innym bokserem, właśnie o tą zawartość. Dlatego jak zdarzył się dzień kiedy on odmówił jedzenia zaczęłam go baczniej obserwować. W bardzo krótkim czasie pojawiło się pokaszlywanie. No i w tym momencie to już był czas na wizytę weterynaryjną. Pamiętam jak dzisiaj telefon do opiekunki, bo wracałam autem z uczelni, a obok mnie siedziała koleżanka, którą akurat podwoziłam do domu. Przekazałam klientce informacje o stanie zdrowia psa z prośbą na zgodę o pójście do weterynarza. No i to był początek jednej wielkiej batalii. Długa rozmowa, długie przekonywanie, że psu jest potrzebny weterynarz. Dopiero w momencie, gdy oświadczyłam, że zapłacę za weterynarza i ewentualne leki, otrzymałam zgodę. Pojechaliśmy na wizytę. Okazało się, że Tayson ma dość zaawansowaną chorobę serca i konieczne jest podawanie psu leków nasercowych. Zgodnie z obietnicą daną opiekunce, wykupiłam Taysonowi leki i podawałam je zgodnie z zaleceniami weterynaryjnymi. Apetyt był różny, raz lepszy, raz gorszy. Tayson sporo odpoczywał, mimo, że jeszcze czasami potrafił brać udział w zabawie. Po jakimś czasie kaszel się nasilił, doszła apatia, zwiększyła się niechęć do jedzenia, do tego stopnia, że był problem z podawaniem leków. Klientka poprosiła o podawanie leków w bułce z masłem, ale skonsultowałam to na kolejnej wizycie weterynaryjnej i dostałam jasno informację, że taka dieta nie będzie służyła sercu. Oczywiście poinformowałam o tym klientkę. Tayson dostał kolejne leki. Jego stan się już tylko pogarszał. Z dnia na dzień widziałam jak marnieje. Poszłam ponownie z nim na wizytę. Po osłuchaniu wiadomo było, że doszło do obrzęku płuc. Włączony został kolejny lek, ale weterynarz również nie pozostawił złudzeń, że zostało Taysonowi mało czasu. Wykonałam najtrudniejszy w życiu telefon. Przekazałam informację klientce wraz z prośbą, żeby rozważyła dla niego wcześniejszy powrót. Klientka powiedziała, że i tak już nie chce pracować tam bo jest zmęczona, więc to był jej ostatni wyjazd i oczywiście jak tylko znajdzie transport wróci do domu i odbierze psa. W dniu planowanego odbioru udałam się do naszego weterynarza z prośbą o trzy tygodniowy zapas leków dla Taysona. Chciałam mieć gwarancję, że będzie leczony, gdyż zdawałam sobie sprawę, ze klientka jest zagorzałą przeciwniczką weterynarzy, dlatego chociaż tyle mogłam ze swojej strony zrobić. Natomiast ostatnia kontrola weterynaryjna zapaliła światełko nadziei. Okazało się, że włączony na poprzedniej kontroli dodatkowy lek zmniejszył obrzęk płuc, dziąsła się zaróżowiły i Tayson był w znacznie lepszej formie. Zresztą to doskonale widzieliśmy.
Do dzisiaj pamiętam ostatnią rozmowę…do dzisiaj mam ją zapisaną….dlatego, dla całej uczciwości, która potem ma ogromne znaczenie, dosłownie zacytuję fragmenty:
JA: „Pani Wiesławo, jesteśmy po zastrzyku wzmacniającym i wiemy skąd się pojawił problem. Wczoraj była kiepska pogoda i weterynarz powiedział, że u psów chorych na serce, następuje obniżenie odporności przy kiepskiej pogodzie. Dodatkowo weterynarz pytał się, jak długo Tayson choruje na serducho. Kiedy Pani zauważyła pierwsze objawy?”
PANI WIESŁAWA: „taki stres przeszedł jakieś 4-5 lat temu. Jutro zjeżdżam do Polski, bo 21 mam rozprawę, bo mój mąż podał mnie do sądu. Dostawał doraźnie leki na serducho, ale tylko jak widziałam, że mu źle puka. A jak były nerwy w domu to bez przerwy coś działo się z tym serduchem. Ale ja już nie mam siły z tymi dziadkami Pani Anno. Dlatego zrezygnowałam z tej pracy. Czy on się jutro nadaje na transport?”
JA: „Niestety nie. Już teraz ma problem z płucami. Niewydolność serca powoduje, że płuca ciężej pracują, w tym momencie cały organizm słabnie. Zapytałam się weterynarza o sugerowaną bułkę z masłem, ale on kategorycznie odmówił, gdyż to nie chodzi o same leki, tylko o to, że bez jedzenia jego organizm będzie słabnąć, a bułka z masłem nie da mu wartości odżywczych. Jestem umówiona z weterynarzem, że gdyby cokolwiek dalej się działo jesteśmy w kontakcie. Jednak musi być po zastrzyku jakaś poprawa. Jutro rano, albo dzisiaj wieczorem dopytam weterynarza, czy Tayson nadaje się na transport i wtedy zdecydujemy, czy my przywieziemy go do Pani, czy pani przyjedzie do nas i Was odwieziemy”
PANI WIESŁAWA: „nie. Już dzwoniłam do sąsiada, co ma taki samochód, że Tayson będzie mógł się położyć. I zaraz po podróży przyjadę po niego”
JA: „Pani Wiesławo, zostało mu mało czasu…”
PANI WIESŁAWA: „ale ja wiem, że ma mało czasu, ale chcę być z nim ”
Klientka wracała z trasy z Niemiec, więc zgodziliśmy się na jej późniejszy przyjazd do nas. Przyjechała po godzinie 21. W tym czasie wydawaliśmy jeszcze dwie nasze stałe bywalczynie, Daiko i Bellę. Jak dobrze, że wówczas panie się w biurze spotkały….nawet tego na tamten moment nie doceniliśmy. Pani Wiesława weszła do biura, w którym była opiekunka beagielek. Pierwsze co zrobiła wyciągnęła z torby jakiś produkt mięsnopodobny do którego dziewczyny się rzuciły. Sonia poprosiła o odsunięcie się z tym, bo za bardzo dba o to, co spożywają jej psy, więc nie chciała, aby jej dziewczyny TO jadły. Wprowadziłam do biura Taysona. Był w dobrej formie. Tego dnia był w bardzo dobrej formie. Zjadł zaoferowany pokarm, bo nie chciałabym tego inaczej nazywać, bo konsystencją i zapachem przypominało karmy Pedigree, czyli zero wartości odżywczych, ale wzmacniacze smaku powodują, że psy chętnie jednak to zjadają. Beagielki wyszły z biura, Marcin spakował auto i ruszył odwieźć klientkę z Taysonem. Mieli przed sobą 100 kilometrów, a Marcin musiał jeszcze wrócić. Przy wyjściu doszło do stresującej sytuacji, która zdenerwowała klientkę. Podczas opuszczania domu Tayson się zaparł łapami, nie chciał wyjść z domu….nie chciał iść z klientką….chciał zostać…dla nas było to zrozumiałe…minęło tyle miesięcy….w ostatnim roku był więcej z nami aniżeli w swoim domu, był prawie członkiem naszej rodziny…Gdy dojechali do Krotoszyna, Marcin pomógł im wejść do domu, a gdy wychodził, pies był gotowy do wyjścia z nim…trochę kiepska sytuacja emocjonalnie dla opiekuna psa…praktycznie to już miał być koniec naszej współpracy. My wiedzieliśmy, że klientka nie wróci, bo wspomniała również w trasie Marcinowi, że nie chce już tam pracować, że jest za stara i zbyt zmęczona taką pracą. Dlatego Marcin tylko przypomniał o odpłatności i wyszedł do auta. Hotelowanie się skończyło. Współpraca została zakończona. Marcin bezpiecznie wrócił do domu.
Następnego dnia rano próbowałam dodzwonić się do pani Wiesławy i dowiedzieć się o samopoczucie Taysona. Niestety nie odbierała telefonu.
Dnia 28. 10.2017 roku (g. 14.49) dostałam pierwszą informację: „Tajsonek był ze mną u weterynarza, jak go badał, to stwierdził, że pies był głodzony, jest w krytycznym stanie, ponieważ był głodzony i spał w zimnym pomieszczeniu. Nie zapłacę za pobyt, ponieważ muszę płacić za poradę lekarską i leczenie Tajsonka. Jeżeli coś się stanie z moim psem to skieruje sprawę do sądu, bo ja państwu dawałam zdrowego pieska, a odbieram w stanie krytycznym”
Godzina 14.56: „Popsuje wam renomę na całą Polskę, nie będziecie tak głodzić mojego pieska”
Godzina 15.03: „dla was tyle co wczoraj zauważyłam liczą się tylko pieniądze a nie dobro zwierząt”
Odpisałam, bo nie mogłam dłużej słuchać: „Pani Wiesławo. To moja ostatnia wiadomość. W poniedziałek udam się do prawnika. Podejrzewaliśmy, że nie będzie chciała pani opłacić ostatniego pobytu, ale bezpodstawne niszczenie opinii jest karalne i dopilnuję tego. Bo kocham psy i wszyscy moi klienci wiedzą o tym. Do widzenia i życzę mniej jadu wobec ludzi, bo Tayson nas pokochał dlatego pchał się do domu naszego a nie z panią. Mimo wszystko pozdrawiam ”
O godzina 15.09 dostałam odpowiedź: „Jeżeli mój Tajuś nie wyzdrowieje to zrobię z wami porządek, nie mieliście prawa go głodzić i doprowadzić do takiego stanu, bo to ja płaciłam wcale nie małe pieniądze za opiekę.”
Tego samego dnia g. 17.14 przyszła na telefon hotelowy kolejna wiadomość: „W dupę mnie całuj. Za głodzenie mojego psa i złe traktowanie postaram się zamknąć ten biznes kosztem zwierząt smarkata kobieto”
Dnia 29.10.2017 roku o godz. 16.50 przyszedł kolejny sms: „Uśmierciliście mi psa mordercy. Nie podaruję wam tego”.
30.10.2017 g. 5.03: „Tajuś przed chwilą zmarł”
Mimo wszystko odpisałam: „Pani Wiesławo. Bardzo mi przykro. Wbrew temu co Pani pisała i obrażała nas, Tayson czuł się u nas bardzo dobrze. Miał swoje miejsce na kanapie. I daliśmy razem z mężem całe serce. I swoje też wypłakałam widząc jak jego serce przestaje sobie radzić. I niezależnie co Pani zrobi i jak wobec nas się zachowa, my zapamiętamy jego, jako psa, który uwielbiał pobiegać na wybiegu za suczkami a w domu za piłeczką, czy pobawić się ze szczeniakami, do których miał anielską cierpliwość. Mam nadzieję, że da radę uporać się Pani z tą ogromną stratą”
Potem pojawiła się opinia na FB i zażarta dyskusja. Tej nocy nie zmrużyłam oka, nie umiałam….bałam się….nie wiedziałam co się stanie. Miałam dowody leczenia psa, ale toksyczność tej kobiety, niewybrakowany język były tak mocne, tak wysoce agresywne, że nie potrafiłam sobie z tym poradzić.
Opinia zamieszczona na FB: „Uśmiercili mojego pieska 30 października. Pochowałam mojego pupila. Zapłacą mi za to”
Dzisiaj jak spoglądam na moją odpowiedź, aż sama nie wiem skąd znalazłam w sobie tyle logiki, aby odpisać. Mimo tak silnych emocji, mimo pozornego braku opanowania, chyba wręcz trochę stanu paniki, jednak odpisałam…a dzisiaj jak do tego wracam po tylu latach, to nawet jestem dumna trochę z siebie, że byłam w stanie to zrobić i to w takiej formie:
„Pani Wiesławo, rodzimy się, żyjemy i umieramy. Wszyscy zostaliśmy tak skonstruowani. I my i zwierzęta. Tajson spędził u nas prawie rok z małymi przerwami. Szalał na nasz widok, zawsze chciał iść do nas. Tu miał swoich psich kumpli, koleżanki, kawałek kanapy – bo nawet trudno powiedzieć, że legowisko, bo z niego nie korzystał, zawsze musiał mieć kawałek kanapy, bo jak inne psy zajmowały miejsce – podchodził, postał i pomruczał, potem wskakiwał i tak zawsze na tej kanapie gdzieś się mieszcząc. Tajson był członkiem naszej rodziny – już śmiało mogę to po tak długim czasie powiedzieć, bo spędził przez ten ostatni rok więcej czasu z nami aniżeli w swoim domu. My wiedzieliśmy, że on również uważał Psi Zakątek za swój dom. Kiedy tylko zdarzyło się, że był słabszy, apatyczny, następnego dnia byliśmy u weterynarza i walczyliśmy o jego zdrowie. Mimo Pani licznych sprzeciwów, aby z nim nie chodzić do weterynarza, bo tego nie lubi, podjęliśmy decyzję o kolejnych wizytach (o których już po prostu informowaliśmy Panią). Chodziliśmy do kliniki i walczyliśmy o jego zdrowie. Niestety już podczas pierwszej wizyty (17.10) weterynarz stwierdził, że to lata temu zostało zaniedbane jego serce i jest to praktycznie walka bez możliwości wygranej. Wykupiliśmy mu leki i podawaliśmy, bo tak byśmy zrobili z naszymi psami, a Tajson tworzył praktycznie stado z naszymi psami. Po przekazaniu Pani diagnozy, stwierdziła Pani, że wie od wielu lat, że ma on chore serce i dostawał leki sporadycznie, ludzkie, kiedy coś się działo, bez kontroli weterynarza (bo nie lubi). Okazało się, że problemy sercowe towarzyszyły mu 4-5 lat (tak wynika z Pani przekazu) – niestety my dopiero po diagnozie naszego weterynarza dowiedzieliśmy się o tym. Dlatego nie mogliśmy szybciej zareagować, tym bardziej przy braku zgody z Pani strony na wizyty u weterynarza oraz widocznych objawów u Tajsona. Pani Wiesławo, przecież jedynym sposobem namówienia Pani na wizytę u weterynarza była obietnica, że pokryjemy koszty leczenia Tajsona, bo Pani stwierdziła, że to kosztuje. W miarę upływu dni Tajson był coraz słabszy, bo niestety wiek ponad 13 lat zrobił swoje. A miał tu bardzo dobrą opiekę miał tu swój dom i wiedział o tym, a nawet jeszcze w dniu wyjazdu sama Pani widziała, że nie chce wracać, bo chciał wrócić do nas do domu, a nie wyjść z niego. Poprzez wysyłanie gróźb, oszczerstw, opinii, bo potrzebuje Pani rozładować emocje związane ze stratą, nic nie zmieni tego co się stało. A jemu krzywda tu się nie działa. To był jego dom, w którym dbano o niego i troszczono się. I ze względu na swoją pracę, sama kiedyś Pani powiedziała, że pewnie Tajson dożyje tu swoich dni. Tak się stało. I nie pozwolimy na niszczenie nas – zgodnie z Pani obietnicą, bo zbyt ciężką pracą i miłością do zwierząt zapracowaliśmy sobie, żeby to miejsce istniało. A takie opinie są na szczęście karalne, więc proszę się wstrzymać do wyniku rozprawy sądowej. A nam pozwoli to również na opłakanie Tajsona, tak jak na to zasłużył, dopóki sąd wszystkiego nie rozstrzygnie.”
Potem dołączyłam dla uwiarygodnienia 3 kopie wizyt weterynaryjnych.
Pod opinią już tylko pojawiła się zażarta dyskusja pomiędzy panią Wiesławą a naszymi klientami. Ja już się nie udzielałam…nie byłam w stanie. Tym bardziej, że ze strony p. Wiesławy leciały dość niewybredne komentarze w stylu: dupek, gówniarz, gnoju, dureń….to było dla mnie za dużo. Dzisiaj wracając do korespondencji właśnie zobaczyłam, że jest jeszcze jeden komentarz, dla nas i dla toczącej się od lat sprawy bardzo istotny: „nie wierzę w to co widzę, przecież to brednie. Ten biedny pies przez ponad dwa lata mieszkał non stop u kogoś innego i każdy u kogo był, głodził go (tak twierdziła właścicielka), a tak naprawdę miał problemy z serduszkiem, od lat właścicielka tego nie przyjmowała do wiadomości i nic z tym nie robiła, a teraz znalazła sobie biednych ludzi, których chce obarczyć własną nieodpowiedzialnością”
Pod tą odpowiedzią znalazło się bardzo dużo krytyki w kierunku osoby, która dokonała tego wpisu, jak później okazało się, jest to synowa pani Wiesławy i miała dużo informacji, które mogły nam pokazać, że zachowanie opiekunki Tajsona jest…było standardem…powielanym zachowaniem.
Potem sukcesywnie już pojawiały się w różnych miejscach dopiski, czy to pod postami innych osób, czy też pod pozytywnymi opiniami, czy też klienci pisali do nas zgłoszenia, że otrzymują różne informacje, że zabiliśmy czyjegoś psa.
Przykładowe wpisy o publicznym charakterze:
„Szkoda tych piesków dla takiej opiekunki”
„nikomu nie polecam tego hotelu”
„tu w tym hotelu uśmiercili mojego pieska okrutni ludzie”
„zagłodziłaś go wywłoko, centa nie dostaniesz, szybko zrobię z tobą porządek”
„to najgorszy hotel. Właśnie 30 października oddali mi mojego pieska zagłodzonego i chorego śmiertelnie. Pochowałam go w poniedziałek”
„Morderczyni, myślisz, że na głupią trafiłaś? Niebawem spotkamy się w sądzie w Warszawie”
„właścicielka to okrutna kobieta, kocha kasę a nie zwierzęta”
„wykończyli mi, zagłodzili w hotelu Borówiec koło Kórnika, psi zakątek, przybylska anna to prowadzi, zagłodzili go na śmierć”
Natomiast klienci hotelu dostawali wiadomość prywatnie: „To mordercy. 30 października pochowałam mojego pupila po odebraniu z hotelu, był w bardzo ciężkim stanie. Anna ma dobrą gadkę do ludzi a nie do zwierząt”

Kilka dni po wstawieniu tych opinii (8 listopada 2017), kiedy burza w Internecie jeszcze nie ucichła, ja miałam dość mocno zszargane nerwy, otrzymałam wiadomość, z cytowaniem słów p. Wiesławy, na temat zagłodzenia przez nas psa, wraz z dopiskiem: „Powiem krótko miedzy nami, z tą kobietą jak najdalej ona jest chora psychicznie wszystkim w koło robi problemy, jak pies był u mnie tez był rzekomo głodzony ale takie rzeczy tragedia”
Byłam w szoku…bo nie tylko okazało się, że to ktoś kto zna opiekunkę Taysona, ale również ta osoba miała te same doświadczenia co my. Może nie na taką skale, bo była osobą prywatną, ale jednak…dlatego bez wahania podjęłam dyskusję:
JA: „Przepraszam – ale czy poważnie Pani to pisze? ponieważ ona mnie niszczy, a jeśli Pani spojrzy na recenzje mojego hotelu – nie ma takiego drugiego w Polsce, psy nawet w naszym łóżku śpią, poświeciliśmy dla nich dosłownie wszystko, a tu ona pisze do moich klientów, obraża nas…..ja nie jestem osobą, która da się zastraszyć, więc nie pozwolę też zniszczyć mojej pasji i będę walczyć, bo są tam same kłamstwa. ten pies po tylu miesiącach nie chciał wracać do domu, chciał zostać z nami…ale wiem, to jej pies…ale miał tu dobrze, dbaliśmy o niego….i dostajemy cos takiego w zamian…”
MS: „Z przykrością stwierdzam fakt że to moja teściowa znam ja jak własną kieszeń i domyślałam się że obarczy cala winę za śmierć psa was” (…) „Ja kilku krotnie prosiłam ja żeby szła z psem do weterynarza lekceważyła to dlatego powiedziałam że już więcej go nie wezmę bo wiedziałam że on zdechnie i nie chciałam mieć z tego tytułu problemów” (…) „Powiem krótko same kłamstwa oczerniła mnie przed wszystkimi dobrze że są ludzie którzy mnie znają i wiedza jak jest z Panią zresztą zrobiła to samo. Ja wiem że to nie prawda bo wiem do czego ona jest zdolna”
JA: „nie wiem co byśmy zrobili, ale teraz nie pozwolimy się niszczyć…bo to jest istnienie naszego hotelu. wiemy, że nie macie kontaktu, zresztą ona powiedziała, że jej syn znęcał się nad psem dlatego ona go zabrała a że z Pani winy jest w sumie był kulejący…..”
MS: „Przepraszam ale to że Tajson kuleje to jest jej wina spuściła psa ze smyczy i go auto potraciło mnie nawet przy tym nie było tylko jak zadzwoniła to pojechałam żeby do weterynarza go zawieźć” (…) „Mamy nowy dom 2300 metrów działkę i hektar pola z malinami Tajson tak jak u państwa u nas było mu jak w raju miał wybieg kąpał się w basenie z dziećmi itp. Jak ona przyjeżdżała to uciekał bo nie chciał z nią jechać do domu bo tam tylko leżał jadł ciasteczka i na smyczy do parku” (…) „Tak jak by Pani widziała ona non stop pchała w niego ciastka sernik i różne słodkości. Gdzie pies takie rzeczy” (…) „mam sąsiadkę co prowadzi szkolenia dla psów żywność itp to powiedziała że ona takim jedzeniem go zabija”.
Chyba było mi trochę lżej. Bo wiedziałam, że nie chodzi tylko o mnie, że to by spotkało każdego, bo przecież ten pies skoro tyle czasu spędzał poza swoim domem musiał gdzieś umrzeć. Dodatkowo wiedziałam również, że ta opinia będzie świadczyła na naszą korzyść.
Po rozmowach z prawnikiem, ustaliliśmy, że najpierw trzeba wytoczyć sprawę cywilną o odpłatność jaka była należna za opiekę nad Taysonem, a dopiero potem możemy walczyć z oszczerstwami. W sumie nie sądziliśmy, że sprawa będzie na tyle skomplikowana. Niby prosta, usługa została wykonana, ale jednak należało rozpatrzyć, czy była ona wykonana w sposób prawidłowy. I okazało się wcale rzeczą niełatwą, doręczenie klientce wezwania do sądu, prawidłowości wpisania danych osobowych, z tego względu, że w dniu odbioru psa zaginęła jakimś dziwnym trafem z biura również umowa powierzenia psa. Dlatego trochę szukaliśmy danych personalnych po omacku. Do tego stopnia, że chwilę po skutecznym doręczeniu wezwania, nasz prawnik dostał telefon od przerażonej kobiety: „Ale ja nigdy tam nie hotelowałam psa. Ja mieszkam w Rudzie. Ja nawet nie mam psa….”. Dzięki uprzejmości MS udało nam się wreszcie prawidłowo określić dane klientki i przy którymś z kolei wysłaniu zawiadomieniu o sprawie, uznano je jako skutecznie doręczone. Sprawa ruszyła. W sumie rozpraw były cztery, a na piątej został jedynie odczytany wyrok wraz z uzasadnieniem. Byliśmy na wszystkich. Byli świadkowie, klientka pojawiła się jedynie na ostatniej, przed ogłoszeniem wyroku. Zwyczajowo nakrzyczała na mnie, rzuciła we mnie dokumentami o podawaniu psu czekolady i wydrukowanymi zdjęciami psa, jednocześnie wyzywając mnie od morderców….nie wiedziałam kto był bardziej poruszony, ja czy potem również zaatakowany mój adwokat…ale daliśmy radę do końca.
19 maja 2021 roku o godzinie 11 zjawiłam się już sama na odczytaniu wyroku. To było długie czytanie, długie uzasadnienie. Na koniec rozpłakałam się, dlatego, że to w końcu był koniec, że wierzyłam, że już nic nie będzie pisane…że już nie będę miała wysyłanych prześmiewczych wiadomości w nocy, praktycznie mających już charakter wręcz nękania….myliłam się…ale tamta chwila jednak była dla mnie, po tylu latach tak ciężkiej, emocjonalnej walki.
Sąd ustalił następujący stan faktyczny: „Podczas ostatniego pobytu u powódki pies pozwanej miał 13 lat. Pies miał nadwagę, nadto od wielu lat uszkodzoną w wyniku wypadku tylną łapę, którą ciągnął za sobą. Najistotniejszym powodem złego stanu psa podczas ostatniego pobytu u powódki była jednak choroba serca. Pies nie był specjalistycznie leczony. Pozwana nie pozostawiła powódce żadnych leków, które pies miałby zażywać podczas pobytu. Pozwana nie pozostawiła również żadnej karmy na czas pobytu psa w hotelu, dlatego powódka karmiła go dwa razy dziennie posiadaną przez siebie specjalistyczną karmą weterynaryjną dobrej jakości marki Calibra, a kosztów wyżywienia nie doliczyła dodatkowo do kosztów pobytu psa w hotelu. Pozwana wiedziała jaką karmą będzie karmiony pies podczas pobytu w hotelu. Pies miał dostęp do wybiegu o wielkości 1.500 m2. Psy biegają wolno w domu powódki oraz na wybiegu. Miejsce spania uzależnione jest od przyzwyczajeń psów. Pies miał zapewniony stały dostęp do wody. Podczas pobytu w hotelu pies przebywał głównie w ogrodzie wraz z innymi psami. Powódka zapewniała psu stałą opiekę weterynaryjną, korzystając z pomocy weterynarza każdorazowo, gdy zachodziła ku temu uzasadniona potrzeba. Powódka reagowała na bieżąco na zmiany stanu psa pozwanej.
Stan psa pogorszył się w ostatnim tygodniu pobytu w hotelu powódki, o czym pozwana została poinformowana. Pozwana poprosiła powódkę, aby podać psu czekoladę z okazji jego urodzin. Pozwana nie wyrażała zgody na wizytę psa u weterynarza, jednak udzieliła jej ostatecznie, po zapewnieniu powódki, iż to ona poniesie związane z tym koszty. Powódka udała się z psem do weterynarza z uwagi na pogarszający się stan zdrowia psa i wykupiła na własny koszt zalecone przez weterynarza leki. Powódka nie doliczyła kosztów zakupionych leków do ceny pobytu psa w hotelu.”
„Pies miał problem z układem krążenia, miał typowe objawy niewydolności krążeniowe. Wiek 13 lat to bardzo zaawansowany wiek dla psa tej rasy. Pies miał dolegliwości charakterystyczne dla jego rasy i wieku. Chudnięcie psa mogło być fizjologiczne z uwagi na jego zaawansowany wiek.
Lekarz weterynarii widział psa trzykrotnie podczas pobytu w hotelu powódki i zalecił leki wspomagające przy stanie niewydolności krążeniowej.”
Umowa została prawidłowo wykonana przez powódkę. Powódka zapewniała powierzonemu psu bardzo dobrą opiekę.
„Zeznania pozwanej były wewnętrznie sprzeczne, nielogiczne i kłóciły się z zeznaniami przesłuchanych w sprawie świadków, jak i powódki. Podkreślić przy tym należy, iż pozwana w toku całego postępowania nie kwestionowała faktu, iż nie uregulowała należności za ostatni pobyt psa w hotelu powódki.”
„Ubocznie jedynie zaznaczyć należy, iż pozwana nie wykazała w żaden sposób, aby umowa została wykonana nienależycie, tym bardziej nie wykazano aby sposób sprawowania przez powódkę opieki nad psem miał bezpośredni wpływ na jego stan zdrowia. Ze względu na wiek psa oraz brak wykonania sekcji zwłok nie można ustalić bezpośredniej przyczyny zgonu psa oraz jego stanu zdrowia. Z dokumentów zgromadzonych w sprawie nie wynika jaka była przyczyna zgonu psa. Podkreślenia jednak wymaga, iż ustalenie powyższego nie powodowałoby możliwości uniknięcia spełnienia świadczenia przez pozwaną, a jedynie dawałoby jej podstawę do dochodzenia własnego roszczenia o odszkodowanie za powstała szkodę. Podstawowa wiedza medyczna i doświadczenie życiowe pozwala stwierdzić, iż niewydolność serca nie jest stanem, do którego doprowadzi rodzaj podawanej w okresie miesiąca karmy, czy też odmienne warunki mieszkaniowe psa. Ma on bowiem konkretne przyczyny medyczne.
Zauważyć należy, iż pozwana nie odebrała psa pomimo uzyskania informacji o jego problemach zdrowotnych. Co więcej, pozwana nie odniosła się do pogarszającego się stanu psa w dniu jego odbioru. Pozwana podważanie prawidłowego wykonania umowy przez powódkę rozpoczęła dopiero po skierowaniu do niej przez powódkę wezwania do zapłaty.
Pozwana w jakimkolwiek stopniu w toku niniejszego postępowania nie wykazała, aby istniały podstawy do oddalenia żądania powódki. Powódka usługę na rzecz pozwanej wykonała, a ze zgromadzonego w sprawie materiału dowodowego wynika, iż została ona wykonana w sposób zgodny z umową. Podkreślić także należy, jak to już wskazano wyżej, iż zastrzeżenia co do wykonania umowy pozwana zaczęła zgłaszać dopiero po otrzymaniu wezwania do zapłaty. Uznać także należy, iż skoro pozwana po raz kolejny powierzyła psa powódce, to musiała być w pełni zadowolona z jego wcześniejszych pobytów w hotelu powódki.
Należy zaznaczyć, że przedłożenie przez powódkę dowodu w sposób dostateczny, przy braku dowodów przeciwnych ze strony pozwanej, wykazało fakt wykonania przez nią umowy. Wykonanie umowy przez powódkę w okresie wskazanym w pozwie nie budziło wątpliwości i nie było przedmiotem sporu w sprawie, co stanowi wystarczający argument dla przyjęcia zasadności roszczenia skierowanego przez powódkę. Pozwana nie zaprzeczyła wykonaniu umowy przez powódkę, co potwierdziły zebrane w sprawie dowody.”
Ale to nie był koniec. W sumie nawet nie byłam do końca pewna, czy będę chciała iść walczyć do sądu karnego, bo liczyłam, że ten wyrok skończy wszystko. Sprawa przycichła, klienci mnie wybronili, rozumieli….a moim celem życiowym nie było tułanie się po sądach. W jakim błędnym przeświadczeniu żyłam, łudząc się, że ten wyrok skończył zachowania pani Wiesławy.
Ale jednak nie. Szybko znowu na portalu społecznościowym pojawiła się jej opinia pod jednym z publicznych postów: „„zaglodzila mojego psa i teraz mnie sadzi o kase zausmiercenie psa to karygodne co ona robi ze zwierzętami aby zrobić kase jej dzieci nie maja kata na odrabianie lekcji tylko spia z psami w sadzie to zmowa ze sędzia sędzia nawet nie uwzględnił mi świadectwa choroby po wyjściu z hotelu moj pies bokser byl nie zbadany przez weterynarza bo byl agresywny a on podal mu leki na serce bardzo silne i po dwóch dniach mi zmarl ta kobieta nie powinna mieć pueczy nad zwierzętami to chore co ona robi posądzała mnie ze daje Tajsonkowi czekoladę to bardz dziwne ze dożył q3 lat gdzie bokserki Góra żyją 9 lat te zarzuty niech sobie wsadzi w dupe odebrałam pieska po miesiącu w hotelu dostalatylko 400 zl na kato i więcej jej nie dam sprawa ta zajmnie się sad wyższej instancji ponieważ po dwóch dniach po powrocie do domu moj Tajson zmarł zwyglodzenia ta bezczelna kobieta chce odemnie pieniadze za pobyt w hotelu gdzie mi wykończyła psa nie podaruje jej !!!!! Prosze ludzi żeby stronili nie oddawali tam swoich pupilów bo tak zrobi jak z moim Tajusiem dla nie liczy się tylko kasa a nie dobro pieska”
A więc jednak. Walczymy dalej. Tym razem sprawa musi trafić do sądu karnego, gdyż dotyczy dobrego imienia.
Byliśmy po kolejnych rozprawach w sądzie karnym. Paradoksalnie ponownie była rozpatrywana prawidłowość opieki nad psem. Paradoksalnie oskarżona miała możliwość odmówienia zeznań, a ja nie. Momentami czułam się, jakbym to ja była winna, szczególnie w momentach kiedy adwokat strony oskarżonej próbuje insynuować, że skoro pies był chory, to ja zbyt późno zauważyłam objawy chorobowe, że to nie oskarżona pisała te komentarze, że to nie ona mnie nękała…i stałe podszeptywanie do swojego adwokata oskarżonej: „nieprawda, nieprawda, ona kłamie…”. Było to frustrujące i dość mocno wybijające z rytmu, ale chyba dzięki temu, że z Marcinem od zawsze w takich sytuacjach tworzyliśmy zgodnie wspierający się team, poradziłam sobie. Przynajmniej tak myślę. Już widzę, już czuję, że zbliżamy się ku końcowi, więc tej batalii, przynajmniej tej widzę koniec. Jakkolwiek, ale widzę. Bo przecież nie można nikogo tak bezczelnie oskarżać, oczerniać, obrażać. Nie można pozostać bezkarnym. Nie można mówić, że „byłam w szoku z powodu śmierci psa, dlatego to robiłam…”, bo mijają lata, a kobieta nie przestaje. To już nie jest szok. To jest działanie zamierzone, zresztą też zgodnie z jej obietnicą, mające na celu nas „zniszczenie”. A na to się nie godzę. Bo ja rozumiem, że jest kwestia winy i niewinności, ale dopiero potem należy ponieść konsekwencje swoich działań. A my pracowaliśmy prawidłowo i cokolwiek zostanie pokazane przez opiekunkę Taysona już nie będzie prawdziwe. Chociaż ona nie pokazuje dowodów na brak, albo nieprawidłową opiekę. Po prostu ich nie ma.
Ale to okazuje się niewystarczające. Bo przecież nie trzeba mieć dowodów, wystarczy gadać głupoty…wystarczy dość szybko po zeznaniach lekarzy weterynarii, że pies wyglądał prawidłowo, nie był zagłodzony, a nawet wychudzony…czyli linia obrony strony oskarżonej złamana…szybko znaleźli nową….nie leczyłam psa, nie podawałam leków…Paradoksalnie to ja wymusiłam wizytę, to ja płaciłam za nią, bo był to jedyny warunek zgody na leczenie psa….a teraz usłyszałam, że wręcz leków nie podawałam….znowu mam dość….znowu kłamstwa, znowu przeinaczanie….Wiele razy się zastanawiałam jak długo jeszcze wytrwam, jak długo jeszcze dam radę…nie dawałam sobie zbyt wiele czasu…byłam całkowicie wypompowana…ale za miesiąc kolejna rozprawa, ostatnia, przed ogłoszeniem wyroku….to dobrze, bo mój organizm i psychika pasują….
Kolejne sprawy, kolejne miesiące. Minęło półtora roku w sądzie. Jest wyrok. Znowu wygrywamy. Mimo stresu, mimo łez, mimo kłamstw….znowu udało się pokazać jaka jest prawda. Ale wiedzieliśmy, że będzie ponownie odwołanie. I było. Kolejny czas mijał. To było niesamowicie trudnych siedem lat. Ale się skończyło. Odwołanie zostało odrzucone i sprawa została całkowicie zakończona. Zarówno w sądzie cywilnym jak i karnym. Sąd karny orzeka: „oskarżoną XYZ uznaje za winną tego, że w okresie od 11 maja 2021 roku do 17 maja 2021 roku, działając w krótkich odstępach czasu, z góry powziętym zamiarem, za pomocą środków masowego komunikowania się w postaci portalu społecznościowego „Facebook”, a także w toku postępowania sądowego prowadzonego przed Sądem Rejonowym w Środzie Wielkopolskiej sygn. akt I C 568/20, pomówiła oskarżycieli prywatnych Annę Przybylską i „Psi Zakątek” sp. z o.o. z siedzibą w Borówcu o niewłaściwą opiekę nad jej psem, skutkującą zgonem zwierzęcia, narażając pokrzywdzonych na utratę zaufania potrzebnego do prowadzenia działalności związanej z szeroko pojętą opieką nad zwierzętami i szkoleniem zwierząt tj. występku z art. 212 § 1 i § 2 k.k. w zw. z art. 12 § 1 k.k. i za to na podstawie art. 212 § 2 k.k. w zw. z art. 57b k.k. wymierza oskarżonej karę………..”.
7 lat……jak to jeden z sędziów powiedział: „tu są ważne sprawy, a panie biją się o marchewkę”….jaką marchewkę? To było nasze dobre imię, przetrwanie naszej rodziny. Czy było warto? Emocjonalnie, nie. Ale traktujemy to jako lekcję z której warto wynieść doświadczenie. Bolesne, ale jednak. Więc tak, ostatecznie warto było. Dzisiaj jesteśmy twardsi, silniejsi i mówimy głośno, że należy walczyć o swoje dobre imię!